maja 21, 2019

Denko sierpień 2018.



Tak jak już kilkukrotnie wspominałam mam niesamowite zaległości, jeżeli chodzi o denka wszelkiego rodzaju.
Te zużycia pochodzą jeszcze z sierpnia 2018. Pomyślcie same, ile mam do nadrobienia.
Szkoda, że mój wolny czas to pojęcie bardzo względne i czasem przez cały tydzień potrafię go prawie nie doświadczać.
Aktualnie rozłożona chorobą postaram się, może nieco nadrobić zaległości w tym temacie, a jest co uzupełnić od połowy roku 2018.

Zacznijmy od czterech kosmetyków kolorowych, z którymi się pożegnałam:
1. TONYMOLY Pokemon PURIN(Jigglypuff) Peach Pact SPF42 PA++ – puder prasowany.
2. Skin Marcaron Sugar Base Mint Chou (baza pod makijaż).
3. Transparentny puder utrwalający makijaż Artdeco Setting Powder Compact.
4. Paletka cieni Sleek Makeup OH SO SPECIAL.

Bardzo cieszy mnie fakt zużywania kosmetyków kolorowych, bo w ich przypadku opornie idzie mi denkowanie.
Wszystkie wymienione wyżej kosmetyki są na swój sposób wyjątkowe i czerpałam przyjemność z ich używania.

Puder prasowany w uroczym opakowaniu z Jigglypuff sprawdził się bardzo dobrze. Ładne wyrównywał koloryt cery, sprawiał, że cera do kilku godzin pozostawała matowa. Kosmetyk jest wyposażony w gąbeczkę, za pomocą której wklepanie produktu w twarz było dziecinnie proste, nie pozostawiając nadmiaru produktu w żadnym miejscu. Bardzo wydajny, bo przy codziennym używaniu starczył mi na ok. 3 miesiące. Nie zapychał porów i zawierał filtr przeciwsłoneczny.

Baza pod makijaż z ciasteczkowym potworkiem w kolorze miętowym też spisała się na medal. Po pierwsze ładnie ukrywała wszelkie przebarwienia na twarzy. Mini drobinki lekko rozjaśniały cerę. Przedłużała trwałość makijażu i sprawiała, że podkład lepiej i szybciej wtapiał się w cerę.

Transparentny puder utrwalający makijaż z Artdeco zamknięty w eleganckim opakowaniu to tylko wisienka na torcie w połączeniu z dwoma poprzednimi produktami. Używałam ich z cushionem marki The saem w codziennym makijażu i dawały olśniewający efekt. Puder ten bardzo dobrze sprawdza się jako wykończenie makijażu. Przedłuża matowość cery i wyrównuje koloryt. Zauważyłam, że przy jego stosowaniu zdecydowanie dłużej utrzymuje się makijaż. Odrobinę przypudrować matową pomadkę, a spędza na ustach już o kilka godzin więcej.

Ostatnia paletka cieni od Sleek Makeup, służyła mi kilka dobrych lat i, mimo że nie jest w całości zużyta, zmuszona jestem się z nią pożegnać. Jasne kolory w tej palecie często służyły mi do stworzenia dziennego makijażu. Bardzo dobra pigmentacja, kolory ładnie ze sobą współgrały. Lekko osypywały się ciemniejsze kolory, ale jak na taką cenę były naprawdę dobre jakościowo. Dodatkowo sentyment, jaki miałam do tej palety, jednak z pierwszych w mojej kolekcji, nie pozwalał mi na pozbycie się jej tak po prostu.


Kolejnymi produktami w denku są kosmetyki do włosów.
Znany Wam wszystkim suchy szampon marki Batiste. Mój wybór padł tym razem na zamknięty w uroczym opakowaniu z matrioszkami wariant swet & delicious, sweetie. Jak możecie się domyślać, miał słodki, nieco mdły zapach. Dla mnie trochę przesadzony i zdecydowanie na ten rodzaj się już nie zdecyduję. Swoją funkcję, czyli odświeżenie włosów spełniał jak zawsze perfekcyjnie.

Drugim produktem jest szampon z odżywką od marki Timotei. Przyjemny, świeży zapach ogórka. Dobrze oczyszcza skórę głowy. Niestety z powodu, że jest to kosmetyk 2 w 1, moje włosy po myciu były mocno obciążone i szybko stawały się tłuste. Nie sięgnę więcej po ten produkt. Może sprawdzi się u osób, które mają przesuszone włosy i skórę głowy, ale nie działa tak jak powinien u osób z tendencją do przetłuszczających się włosów.


cof
Kosmetyki pielęgnacyjne do dłoni, a konkretnie mydła do rąk w płynie i piance.
Pierwsze dwa są z Palmolive wersja z maliną oraz jaśminem. Bardzo dobrze oczyszczają skórę dłoni i jej nie przesuszają. Jedyne, co mogę im zarzucić to fakt, że są nieco mało wydajne. Mimo że tworzą dużo piany z małej ilości płynu, to po 2 tygodniach opakowanie jest puste, a w przypadku mleczek myjących do dłoni i tradycyjnych mydeł w płynie starczają mi na około 3 tygodnie.

Linda Prestige to mydełko do rąk z Biedronki. Bardzo lubię produkty tej marki, zdecydowanie te do pielęgnacji dłoni. Tutaj wydajność zdecydowanie lepsza. Nie wysusza skóry, a dodatkowo pozostawia orzeźwiający, cytrusowy zapach. W porównaniu z opisywanymi wyżej zdecydowanie lepiej ze stosunkiem cena-jakość.


Przyszła kolej na zużyte żele pod prysznic. Pierwszy z nich marki Yves Rocher o zapachu poziomkowym. Uwielbiam żele tej marki. Dobrze się pienią, bardzo przyjemnie pachną, a zapach utrzymuje się do kilku godzin po prysznicu. Dodatkowo przy pielęgnacji tym produktem skóra jest znacznie bardziej odżywiona oraz rzadziej występują jakiekolwiek przesuszenia. Żałuję jedynie, że szybko się kończy.
Pierwszy od dawna żel od marki Le peite Marseillais, który zagościł w mojej szafce w łazience. Rozświetla skórę i świetnie sprawdza się w duecie z balsamem do ciała z tej samej serii ze skrzącymi drobinkami. Jest bardzo wydajny i ma przyjemny zapach. Po prysznicu zostawia lekką, szybko wchłaniającą się oliwkową powłokę.
Żele marki Be Beauty z Biedronki również są moimi faworytami. Bardzo tanie i dobre produkty. Ten w wariancie owoców leśnych przepięknie pachniał. Jednak wydaje mi się, że nieco wysusza skórę i dla osób z wrażliwą cerą nie będzie dobrym wyborem.
Tropical Mango marki Cien prosto z Lidla. Cudowny zapach na prysznic latem. Przywodzi na myśl tropikalną wyspę i orzeźwiające drinki. Idealny na poranny, szybki prysznic. Bardzo wydajny.


Peelingi do ciała, z którym ulubieńcem został wariant z różą i baobabem z mydlarni cztery szpaki. Bardzo dobrze usuwa martwy naskórek. Peeling jest wzbogacony o olejki i po stosowaniu kosmetyku na skórze zostaje przyjemnie pachnąca powłoka. Nie wchłania się ona szybko, ale dobrze działa na naszą skórę. Najlepiej stosować go na noc. Jest bardzo wydajny, bo odrobina starcza, by pokryć duży obszar ciała.
Drugim z kosmetyków jest peeling z Organic Shop o zapachu papai. Nie wpływa on tak doskonale na naszą skórę, jak jego poprzednik, ale w cenie 7 zł za opakowanie nie powinnyśmy oczekiwać cudów. Przyjemnie pachnie, ale zapach nie utrzymuje się długo. Nie jest gruboziarnisty, ale delikatnie złuszcza naskórek. Jest mniej wydajny, ale dla osób o mało wymagającej skórze będzie działał dobrze.
Ostatnim produktem jest peeling marki Balea o zapachu melona. Powiem szerze, że nieco słodki i mdlący zapach. Spodziewałam się zupełnie innego zapachu. Przypomina on bardzo dojrzałego, żółtego melona. Bardzo drobne ziarenka do peelingu. Nie jest on efektowny, a by dał dobry efekt na skórze, trzeba mocno się postarać. Opakowanie jest mało funkcjonalne. Nie kupię ponownie tej wersji. Resztę peelingów z Balei wspominam dobrze.


Zacznijmy od produktu, który zupełnie nie pasuje do dwóch pozostałych, czyli do płynu do higieny intymnej.
Ziaja Intima kremowy płyn do higieny intymnej z kwasem laktobionowym regenerująco-łagodzący.
Mój zdecydowany must-have, jeżeli chodzi o higienę okolic intymnych. Jestem w trakcie zużywania drugiego opakowania tego żelu. Jego zaletą jest praktyczne opakowanie z pompką, dobra wydajność, a przede wszystkim fakt, że jest idealnie dopasowany do wrażliwej skóry. Jego stosowanie nie powoduje podrażnień. To już moje drugie zużyte opakowanie.
Pianka myjąca z cytryną i melisą od Cos Nature. Internetowy, chwilowy hit, obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Nie żałuję tego zakupu. Bardzo dobrze oczyszcza skórę twarzy, nie podrażnia jej. Daje efekt odświeżenia. Uwielbiam poranną pielęgnację z tym produktem. Nie sprawdza się przy zmywaniu makijażu.
Płyn micelarny do demakijaży od Herbal Care z bławatkiem i bawełną. Delikatny, idealnie nadaje się nawet do demakijażu oczu. Dobrze usuwa makijaż i świetnie radzi sobie nawet z bardzo napigmentowanymi szminkami i podkładem. Nie wysusza cery i nie powoduje podrażnień.



Ostatnie rzeczy z sierpniowego denka to maseczka w płachcie z wyciągiem z drzewa herbacianego marki Secriss i plaster na nos z uroczą ośmiorniczką od Tony Moly. Uwielbiam kosmetyki z drzewem herbacianym, dobrze oczyszczają skórę, dezynfekują i sprawiają, że rany goją się szybciej. Wszelkie niespodzianki robią się mniej widoczne i goją się zdecydowanie szybciej. Dlatego w mojej kosmetyczce często znajdziecie sam olejek, jak i kosmetyki na jego bazie. Maseczka dobrze się sprawdza, ma intensywny i specyficzny, ostry zapach. Po zastosowaniu skóra staje się jędrniejsza i jest bardziej oczyszczona.
Plaster na nos usuwa widocznie zanieczyszczenia. Po jego oderwaniu widoczne są „wyciągnięte” zaskórniki. Ja przed rozpoczęciem całego zabiegu przykładam dobrze nasączony ciepłą wodą ręcznik, by nieco otworzyć pory. Następnie nalepiam dokładnie wzór i czekam, aż wyschnie. Zaczynając od nasady, nos szybkim ruchem zrywam plaster. Tak najskuteczniej pozbędziecie się, jak największej ilości zaskórników. Plastry z ośmiorniczką są do tej pory moimi faworytami w tego typu produktach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za komentowanie postów.
Komentarze obraźliwe będą od razu usuwane.
Jeśli zadałaś pytanie sprawdź odpowiedź pod postem pod którym je zadałaś :)

Copyright © Lifestyle by Ladyflower , Blogger